Najlepsza bo amerykańska

by Little Town Shoes
1 comment

Amerykanie lubią myśleć o Ameryce jako o najstarszej i najbardziej stabilnej demokracji na świecie.
Należy przyznać, że w Stanach nawet demokratycznie wybrana władza nie może ograniczyć praw obywateli, które są konstytucyjnie gwarantowane. Przeciętny John wierzy, że demokracja to wolność i nie lubi kiedy państwo nakazuje lub zakazuje mu czegokolwiek poza minimum.

Zgodnie z tzw. Bill of Rights, które są częścią konstytucji, amerykańska władza nie może zabronić obywatelom wolności wypowiedzi (nawet tych krytycznych na temat państwa, władz i przedstawicieli), nie może ustanowić jednej religii jako państwowej / promować jednej wybranej wiary czy ograniczyć prawo obywateli do zgromadzeń. To gwarantuje, że bez względu jaka partia przejmuje władzę trzon amerykańskiej demokracji pozostaje nienaruszony.

Oczywiście jak każdy system polityczny amerykańska demokracja jest (bardzo) daleka od idealnego.

Ta silnie zakorzeniona wiara, że demokracja to wolność jest oczywiście często wykorzystywana przez polityków. Nawet kiedy dane prawo ma bronić interesów przysłowiowego John’a, straszy się go, że to naruszenie podstawowych zasad demokracji (a tym samym ograniczenie jego wolności). Jest to jeden z powodów dlaczego tak trudno ograniczyć tu dostęp do broni.

Pomimo silnie utrwalonych mitów o demokracji amerykańskiej w praktyce większość parlamentarzystów amerykańskich nie reprezentuje swoich wyborców.

Profesorowie Martin Gilens (Uniwersytet Princeton) i Benjamin Page (Uniwersytet Northwestern) przyjrzeli się ponad dwudziestoletnim danym, aby odpowiedzieć na proste pytanie: czy amerykański rząd faktycznie reprezentuje obywateli?

Okazało się, że jeżeli dana ustawa nie ma zupełnie społecznego poparcia to nadal istnieje 30% szans, że zostanie przegłosowana. I odwrotnie, jeżeli dana ustawa ma nawet 100% poparcie społeczeństwa to jest tylko 30% szans, że parlamentarzyści zagłosują na ustawę. Czyli opinia publiczna w Stanach nie ma prawie żadnego wpływu na prawo.

Co więc decyduje o tym, że dane prawo wejdzie w życie  … lobbyści.

Koszty kampanii wyborczych w Stanach są olbrzymie.  Amerykańscy parlamentarzyści spędzają 30-70% swojego, urzędowego czasu na zbieraniu funduszy na kolejne wybory. Szacuje się, że kandydaci do Izby Reprezentantów muszą uzbierać ponad $15,000 dziennie  – (przez każdy dzień swojej kadencji!) aby mieć szanse na reelekcję.

Z drugiej strony tylko 0,05% Amerykanów przekazuje ponad $10,000 na kampanie wyborcze (w dowolnych wyborach), więc jest oczywiste, do kogo kandydaci zwrócą się w pierwszej kolejności i komu zawdzięczają, kiedy wygrają.

Jak silna jest zależność między wydatkami na kampanię a sukcesem politycznym? W przypadku Izby Reprezentantów – olbrzymie – szacuje się, że kandydat, który wyda więcej na kampanię ma 90% więcej szans, że zostanie wybrany.
A więc parlamentarzyści dbają bardziej o zadowolenie lobbystów, korporacji a nie zwykłego John’a.

Co mnie najbardziej zaskakuje w Stanach to, że większość Amerykanów nadal wierzy, że to najlepszy system na świecie. A jeśli jest coś nie tak to człowiek jest sam sobie winny.

1 comment
1

You may also like

1 comment

PJ (@MrFrost1977) March 29, 2019 - 4:32 pm

Amerykanie generalnie wierza ze to co maja u siebie jest najlepsze.Nie chodzi tutaj o polityke.Oni uwarzaja ze tutaj jest cywilazja a reszta swiata to peryferie….No moze poza Wlochami, Paryzem i Londynem.Reszta to “Biale Niedzwiedzie”
Z drugiej strony ich troche rozumiem.Jakby do polski chcial przyjechac caly swiat to tez bysmy nabrali przekonia ze polska jest miodem i winem plynaca.Na szczescie w USA coraz glosciejsze sa opinie ze cos jest nie tak i trzeba to zminic.Z wspomnianym systemem politycznym, sluzba zdrowia, platna edukacja czy powszechnym dostepem do broni.

Reply

Porozmawiajmy :)