Kiedy przychodzi wieczór czasami nachodzą mnie wątpliwości.
Tzn, wątpliwości i martwienie się są nieustanną częścią mojej osoby, odkąd pamiętam. Jeżeli problemów akurat nie ma, to mój mozg zaczyna się martwic brakiem problemów. Może czegoś nie zauważyłam i nie przygotowałam się odpowiednio na nadchodzącą burzę? A więc, o paranojo, jeżeli są problemy to jest lepiej 🙂 Wróg znany jest zawsze lepszy od nieznanego, jak mawia moja babcia.
Wieczorem nachodzą wątpliwości. Co ja najlepszego robię? Znowu cos zmieniam. Nie jestem w stanie zadowolić się i usiąść w miejscu. Zostawiłam dobrze płatną pracę w agencji na rzecz Dużej Niepewności.
Plan jest taki, ze będę oprowadzać po Nowym Jorku polskich turystów. Z nieznanych mi powodów jest masa prywatnych przewodników francusko-, włosko, rosyjskojęzycznych ale nie ma prywatnych przewodników dla polskich turystów. To będzie moja nisza. Będę pokazywać Nowy Jork jaki znam i kocham. Taki jaki znają tylko nowojorczycy. Dam radę własna pasje zamienić we własny zawód …
Oczywiście pensja będzie niższa niż w regularnej pracy, przynajmniej na początku, ale tak naprawdę ja nie potrzebuje wysokiej pensji. Plan jest prosty.
Zainteresowanie wycieczkami, chociaż generowane tylko z bloga, jest dużo większe niż oczekiwane. Póki co reklamy nie są potrzebne ale wątpliwości w mojej głowie są nieustępliwe.
„Tyle osób chce żyć z własnych pasji. Dlaczego Tobie ma się to udać?” – zaczynają.
Wątpliwości potrafią być bardzo wyrafinowane i znaleźć nasze słabe punkty i połączyć je w sposób niezwykle sprytny. Atakują wieczorem. Przed snem. Zmęczony organizm broni się słabiej.
Kiedy wiec lezę w łóżku po godzinnych rozmowach w mojej głowie z moimi Wątpliwościami. Postanawiam włączyć w to mojego męża.
Ja: „Wiesz to chyba nie ma sensu, od jutro zaczynam szukanie regularnej pracy”
On: „Ale co nie ma sensu?” Wyrwany z potoku swoich myśli..
Ja: „Moja nowa praca, nie ma sensu. Nigdy nie uda mi się uzyskać zarobków nawet w połowie tak dobrych jak na stałej pensji”
Moj maź: „Skąd wiesz ze nigdy się nie uda?”
Ma racje nie wiem. Ale tez nie wiem ze się uda. A więc czyż nie lepiej przygotować się na najgorsze?
To jest chyba największa różnica pomiędzy nami. Poziom optymizmu i wiary w niemożliwosci. Skrajnie różne.
Pisałam kiedyś o mojej career coach, z która pracowałam przed zmianą kariery. Jednym z pierwszych zadań było opisanie mojej wymarzonej pracy, szczegółowo co chcę robić dzień po dni.
Jak przyniosłam swój opis „wymarzonej pracy” moja career coach postawiła oczy pełne zdumienia.
Moja career coach stwierdziła: To jest najbardziej przyziemne, realistyczne marzenia jakie w życiu spotkałam….
Ona pracuje głównie z Amerykanami i to ćwiczenie ma na celu nauczenie ich realizmu. Dopiero za drugim czy trzecim podejściem do tego ćwiczenia udaje jej się sprowadzić klientów na ziemie i zacząć pracować w bardziej realistycznych wymiarach. W moim przypadku było odwrotnie marzenia były zbyt realistyczne.
Zazdroszczę tego Amerykanom, mojemu mężowi. Ze jak marzą, to marzą wielce. Jeżeli zaczynają pracować nad projektem to nie tylko mają nadzieje ale nie wątpią, ze będzie to najlepszy projekt na świecie. Na końcu tunelu widzą sukces a nie skupiają się na wybojach po drodze.
Może to jest definicja drogi do sukcesu? Może jeżeli nasze marzenia są duże to przeszkody wydają się mniejsze?
Jeżeli jesteśmy sami pełni wiary w samych siebie to kim są inni aby mówić ze nie mamy racji?
Może wielkość marzeń decyduje o naszym sukcesie.
Ja się nie poddaje tylko próbuje naszkicować większy plan w mojej głowie. Powiększyć marzenia 🙂
xoxo
12 comments
Pamiętaj – dream BIG! 🙂 To chyba łączy mnie z Amerykanami – jak już marzę to marzę dużo i są to marzenia ‘z kosmosu’ 😉 Ale bez nich nidgy nie widziałabym NYC i nie miałąbym możliwości zobaczyć go po raz drugi… następny krok jest już z kategori tych dużych i teoretycznie nieosiągalnych ale.. kto wie?:)
A Ty spełniaj się w nowym zawodzie, zamknij oczy na niepowodzenia! Widać, że praca sprawia Ci radość 🙂
Chociaż bez podpisu to chyba wiem kto jest autorem komentarza. Nie ma dużo osób które potrafią tak ładnie marzyc.
Ja żyję ze swojej pasji-jestem dyrygentem.wiem wiec,ze to możliwe choć to ciężka droga.to czy Ci się uda zależy tylko od Ciebie i Twojej mądrej ciężkiej pracy.Na Twoim miejscu zainwestowalabym w jeszcze jeden język,żeby mieć alternatywę w postaci innych nacji do odprowadzania.nie polegalabym tylko na Polakach.powodzenia.
Gdy napisałaś na blogu, że staniesz się Prawdziwym Przewodnikiem Po Wielkim Jabłku, przyklasnęłam Ci w myślach, bo kto, jak kto, ale Ty nadajesz się do tej roli, jesteś wręcz wymarzoną osobą!! A że to Twoje marzenie i praca? 🙂 To jest idealne połączenie. Nie martw się na zapas, żyj spokojnie, harmonijnie, spełniaj i bądź Sobą 🙂 Wkładasz w to serce, a to bezcenne, więc – marz więcej i niech się spełnia, co zamarzysz 🙂
Kiosaki napisal w jednej z ksiazek, ze “watpliwosc” jest elementem podjetych decyzji, dobrych decyzji. Warunek aby nie przerosly marzen 🙂 Anastazja znow w czwartej czesci swojej powiesci pisze ze “obrazowosc” marzen sprawia ich szybsza realizacje i wieksza moc marzen……wierze w to …. zatem wieczorem mja dobra rada, zamaist analizowac watpliwosci czytaj o powodzeniach Cie czekajacych 🙂 Wierze w Ciebie, jestes odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku, AHA i jeszcze jedno – daj sobie czas 🙂 reklama pantoflowa jest jedna z najlepszych. Ja w moich myslach jestem juz Twoja klientka i wierze ze kiedys sie spotkamy 🙂 bo ciekawa jestem Twoich opowiesci 🙂
Bardzo dziękuję Beata. Tez mam nadzieje ze się spotkamy!
Twój blog czytam już od dawna i bardzo go lubię. Myślę, że martwienie się na zapas jest często naszą cechą narodową, tak jak Amerykanów wiara w siebie (widać to nawet w programach telewizyjnych gdzie każdy z uczestników amerykańskich mówi ‘I’m sure I’m gonna win’, a z polskich “postaram, się zrobić co w mojej mocy, ale konkurencja jest silna”). Życzę powodzenia! Jestem pewna, ze zwiedzanie NY z Tobą jako przewodnikiem będzie bardzo ciekawe.
powodzenia 🙂
Genialny wpis! Codziennie mogę go czytać. Taka moja prośba…WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ o “Amerykańskim” podejścia do sukcesu i życia 🙂 Nie dość, że masz wsparcie męża to jeszcze męża Amerykanina- najważniejsze to otoczyć się takimi ludźmi, znajomymi, którzy w Ciebie wierzą i w pełni Cie motywują do dalszej pracy. Zdecydowanie szkoda czasu dla tych którzy narzekają i nie wierzą w Twój sukces! Takiego podejścia do życia będę uczył swojego synka 🙂 Także, działaj, bo pracować już nie musisz- w końcu robisz to co kochasz:) Pozdrawiam
Bardzo dziękuję za tak miły komentarz! Wiara we własne siły i optymizm są tak naprawdę trudniejsze i wymagają odwagi. Fajnie z Twoim synkiem. I to chyba najważniejsze co można dać dzieciom to żeby wierzyły w siebie bez względu co inni myślą. Pozdrawiam serdecznie.
jakbym czytała o sobie…:D mam problem z podejmowaniem decyzji, a jak już podejmę to dalej się zastanawiam czy może mogłam zrobić inaczej 🙂 cieszę się, że mogłam przeczytać Twój fantastyczny artykuł bo faktycznie lepiej się żyje jak się z całym przekonaniem i pewnością dąży do swoich celów, a przede wszystkim gdy się w siebie wierzy i nie koniecznie taką osobę trzeba odbierać jako zarozumiała, bo tak niestety dzieje się w Polsce…Realizuj się bo dobrze Ci to wychodzi! Z Towjego bloga można poznać NY, ale również ma działanie terapeutyczne 😀
a ja właśnie po latach tułaczki po Turcji i Majorce, zamierzam wrócić do Polski i spróbować popracować jako pilot wycieczek i przewodnik w naszym kraju, ciekawe co z tego wyjdzie 😉 czytanie o tym, że ktoś ma podobne wątpliwości do moich dodaje otuchy 🙂